sobota, 4 maja 2013

Historia kusznika- część IV

Duchy lasu

   - Daleko jeszcze?- Spytał Olsan, przysiadł na kamieniu przy rzece i rozmasował sobie nogi.
   - Nie jęcz- upomniał go Robert.- Przez te dwa dni przeszedłem więcej niż ty przez całe, a ten skurwysyn Treyk wysłał mnie z powrotem.
   Nogi Saidbena odmawiały mu już posłuszeństwa. Ucieczka z Eweryty była znacznie bardziej męcząca niż udanie się do niej. Przez godzinę szedł wąwozem w górę rzeki zanim zdecydował się na wejście do lasu. Co jakiś czas wiązał na gałęziach kawałki oddarte z białej chusty zabranej wieśniaczce, wiedząc, że  jeśli się zgubi i trafi w to samo miejsce, to przynajmniej będzie o tym wiedział. W końcu, po parudziesięciu przekleństwach i wezwaniach bogów, udało mu się trafić na ścieżkę. Gwiazdy zawieszone na czystym, nocnym niebie pozwoliły mu określić kierunki świata. Do obozu Treyka, założonego na jakiejś polanie dotarł po ponad dwóch godzinach. Początkowo, tuż po obudzeniu, dowódca chciał go wychłostać, a nawet kazał obudzić Pata Dawsona, najsilniejszego mężczyznę w oddziale, ale zmienił zdanie, kiedy Robert wyjaśnił mu jakie posiada informację.
    Treyk pozwolił przespać mu się do świtu, co oznaczało jakieś trzy godziny, po czym bezceremonialnie wybudził go lekkim poszturchiwaniem buta. Następnie kazał poprowadzić na tyły Eweryty dziesiątkę ludzi.
   Z zamyslenia wyrwał go Derwald
   - Jest most- poinformował go towarzysz, pokazując ręką budowlę.- Wioska jest tuż tuż.
   Saibden skinął głową.
   - Teraz po cichu, panowie.
   Kiedy znaleźli się pod mostem, naładowali kusze i wspięli się ostrożnie po ścianie wąwozu. Robert wystawił głowę i zobaczył trójkę uzbrojonych mężczyzn, stojących nieopodal pierwszych chat, przy kupce siana.
   Robert schował się i wyjaśnił podwładnym, co własnie zobaczył
   - Derwald, Olsan przybliżcie się do mnie- szepnął do towarzyszy, a gdy ci znaleźli się niecałą stopę od niego, wyjaśnił co zaplanował.
   - Olsan- mruknął nie bez cienia uśmiechu Robert.- Mam nadzieję, ze te twoje objawienia nie przeszkadzają ci zabijać, co?
   - To wrogowie prawowitego króla.
   Robert wolał mu nie przypominać, że prawowity król obalił tego wcześniejszego, jeszcze bardziej prawowitego.
   Powoli wystawili kusze i głowy z wąwozu.
   - Trzy...
   Cele zaśmiały się gromko z jakiegoś żartu
   -  Dwa...
   Jeden z partyzantów pokręcił głową w wyrazie rozbawienia. Jego wzrok padł wycelowane w nich bronie.
   - Strzelać!- sapnął Saibden.
   Spusty kusz kliknęły, a bełty przeszyły powietrze by po niecałej sekundzie utkwić w ciałach szyjach mężczyzn.
Partyzanci zarzęzili cicho i osunęli się na ziemię, ale byli oni tym co teraz obchodziło Roberta najmniej. Cała jego uwaga skupiona była bowiem na fajce, która wypadłszy z ust partyzanta zmierzała do ziemi, będąc niebezpiecznie blisko suchej kupy siana. Fajka uderzyła o ziemię rozsypując swoją rozżarzoną zawartość naokoło. Suche źdźbła trawy zaczęły kurczyć się z gorąca by po chwili stać się paliwem dla płomienia.
   Robert wyskoczył z wąwozu, a za jego przykładem poszli Olsan i Derwald, jednak było już za późno, aby ugasić ogień.
   - Trzeba ostrzec rodzinę- powiedział Olsan, widząc jak pożar zaczyna ogarniać.
   - Pieprzyć ją- warknął Robert.- Mamy własne sprawy.
   Ale Olsan pobiegł już do drzwi chaty.
   - Chuj z nim!- oświadczył stanowczo Saibden, odwracając się do ludzi w wąwozie.- Derwald, weźmiesz połowę ludzi i pójdziecie drugą stroną.
   Mężczyzna kiwnął głową i pobiegł z czwórką innych za róg chaty po drugiej stronie drogi.
   Tymczasem pożar pożerał już róg domu i Saibden podjął decyzję o ruszeniu przez tyły gospodarstw.
   Przeskakiwali bądź rozwalali płoty stojące na miedzach, deptali wszystko co napotkali na drodze, nie ważne czy były to marchew, buraki czy też kapusta. Wszystko poddawało się ich skórzanym, żołnierskim butom. Raz czy dwa Robertowi mignęły w oknach przestraszone twarze ewerytczyków którzy kryli się przed bitwą. Tymczasem z tyłu dobiegały krzyki mieszkańców wsi, którzy walczyli z pożarem.
   Kiedy znaleźli się przy ostatnich domach, usłyszeli krzyki mężczyzn i syki strzał przecinających przestrzeń dochodzące sprzed wioski. Widocznie Treyk właśnie przypuszczał szturm na wioskę
   Przecisnęli się przez krzaki zarastające przejście między chatami i przystanęli tuż przy rogu domu. Vis a vis stał Derwald ze swoimi ludźmi.
   Robert wychylił się zza chałupy i zobaczył grupę około dwudziestu mężczyzn z kuszami i łukami. Stali za zbudowaną poprzedniego dnia barykadą i trzymali ludzi Treyka na dystans.
   - Za mną- syknął do podwładnych po naładowaniu kuszy i wybiegł na  na środek drogi. Cały oddział ustawił się w linii.
   - Strzelać!
   Dziesięć bełtów pomknęło ku obrońcom, kilka natrafił na beczki lub skrzynie, ale większość dosięgnęła celu. Parę postaci w zielonych płaszczach upadło i w tym momencie nad barykadą przeleciało w ich stronę parę bardzo niecelnych strzał.
   - O kurwa...- Było to jedyne co zdołał z siebie wykrztusić.
   Dwaj mężczyźni po jego prawej stronie runęli na ziemię, a paru partyzantów właśnie rzuciło się w ich stronę. Obie grupy dzieliło od siebie trochę ponad pięćdziesiąt stóp. Zdecydowanie za mało, żeby przeładować.
   - Wycofać się między domy!
   Zbiegli do ogródków warzywnych i już po chwili spomiędzy paru chat wyskoczyli partyzanci. Robert doskoczył do wroga, uprzednio wyjąwszy miecz z pochwy i ciął go przez ramię, ale uderzenie zostało zablokowane i już po chwili to on musiał bronić się przed przeciwnikiem. Wymieniali ciosy dłuższą chwilę i zdał sobie sprawę, że przeciwnik jest niższy od niego, a mimo to nie tylko parował wszystkie jego uderzenia, ale też groźnie ciął. Jebany- pomyślał z irytacją, kiedy kolejny cios uderzył w miecz przeciwnika, który zamachnął się w kontrataku. Robert odbił klingę równocześnie cofając się o krok. Postawił stopę na coś kulistego i śliskiego przez co stracił równowagę i runął do tyłu na poletko kapusty. Partyzant uniósł ostrze...
   Nagle, z boku pojawiła się szara smuga i głowa przeciwnika eksplodowała krwią i mózgiem.
   Robert rozejrzał się i zobaczyły uśmiechniętego, okopconego, uwalonego w krwi Olsana.
   - Chyba bogowie mi cię zesłali- podziękował wybawcy dziesiętnik, a towarzysz pomógł mu wstać.- Zginąłbym przez tę pieprzoną kapustę.
   Szybko ocenił sytuację. Wszyscy partyzanci leżeli na ziemi podobnie jak paru jego ludzi, ale nie miał teraz czasu zajmować się tym kto zginął.
   - Olsan, zobacz czy są jacyś ranni- polecił towarzyszowi.- Reszta, za mną!
   Powrócili na ulicę akurat, żeby zobaczyć jak ostatni trzej partyzanci uciekają na koniach przez wieś. Żołnierze, którzy właśnie wkroczyli do wioski, wypuścili im na pożegnanie kilkanaście strzał, jednak celu dosięgła tylko jedna z nich, trafiając wałacha, którego dosiadał rojalista, w pośladek. Zwierzę gruchnęło na bok, miażdżąc jeźdźca.
   Wioska rozbrzmiała wesołością wygranych, ale Treyk szybko zaprowadził porządek.
   - Denkins! Weź paru chłopa i zajmijcie się rannymi. Tak, leśnymi skurwielami też, może wiedzą coś ciekawego. Gewenheit, dogaście ten cholerny pożar i sprowadź tu całą wieś. Van der Saibden, do mnie!
   Robert przybliżył się do dowódcy, nie bardzo wiedząc czego może się spodziewać. Treyk popatrzył na niego swoimi surowymi, szarymi oczyma.
   - Ilu straciłeś?- spytał beznamiętnym tonem
Dziesiętnik wzruszył ramionami.
   - Paru, jeszcze nie liczyłem, panie.
   - To zabierz się za to!- Warknął ordynarnie Treyk. Robert odwrócił się, ale usłyszal znów głos dowódcy.
   - Saibden!
   - Tak?
   - Spóźniłeś się, już myślałem, że poprowadzę szturm bez wsparcia...
Podwładny chciał zaprotestować, ale nie ośmielił się otworzyć ust.
   - Ale było całkiem nieźle.
   Robert uśmiechnął się na te słowa.
   -  Nie szczerz tak tych zębów tylko rusz dupę i przelicz zmarłych bo...
   Treyk zmarszczył brwi i uchylił usta.
   - Saibden, uważaj!
   Robert poczuł jak coś uderzyło go w okolice prawej łopatki, a potem doznał gwałtownego bólu, gdy coś ostrego przekłuło jego skórę nad pośladkiem i wbiło się w kość biodrową. Krzyknął z bólu, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Gdzieś z tyłu usłyszał świst. Ktoś chwycił go za ramiona i pomógł mu wstać. Odruchowo sięgnął po przedmiot, który nadal tkwił w ranie, ale Olsan wyszeptał mu do ucha.
   - Zostaw. Tamuje krew.
   Robert posłuchał towarzysza i rozejrzał się. Na drodze, w kałuży krwi leżał korpus pulchnej kobiety, a niecałe dwie stopy spoczywała jej głowa. Obok niej stał Treyk, czyszcząc swój miecz z posoki.
   - Znasz tę kurwę, Saibden?- spytał się dowódca, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia.
   Dziesiętnik pokuśtykał bliżej, aby rozwiać ostatnie wątpliwości.
   Poznał twarz dziewczyny. To z nią omal nie spędził nocy w stodole. Po jej policzku spłynęła łza.
   - Nie zachowałem się wobec niej... Odpowiednio.
   - To już wiesz do czego może być zdolna zraniona kobieta- mruknął Treyk z uśmiechem, który jednak nie złagodził ostrych rysów jego twarzy. Przyglądnął się klindze i widocznie uznał, że jest wystarczająco czysta, bo schował ją do pochwy.
   - Dominer- Zwrócił się dowódca do Olsana- Zajmij się nogą Saibdena.
   Tymczasem na ulicy ustawili się w szeregu wszyscy mieszkańcy wsi. Treyk przechadzał się przed nimi z marsowym obliczem, wpatrując się w twarze wieśniaków. W pewnym momencie niska, płacząca kobieta w podeszłym wieku splunęła mu w twarz, a wszyscy wstrzymali oddech.
   - Zabiliście mojego syna!- krzyknęła, wstrząsana spazmami. Treyk wyglądał początkowo jakby miał wybuchnąć, ale po chwili jego twarz się uspokoiła. Starł plwocinę z twarzy i strzepnął ją na ziemię.
   - Zabić co drugiego mężczyznę!- Zawyrokował, zwracając się do swoich ludzi. Wśród chłopów poniósł się pomruk strachu i gniewu.
   - Jeśli ktoś będzie stawiał opór zginie cała jego rodzina!- Ryknął, przekrzykując hałas. Wieśniacy uspokoili się, ale nadal patrzyli na Treyka z nienawiścią. Atmosfera była bardzo napięta.
   Olsan, który do tej pory oglądał ranę Roberta, podniósł głowę. Dziesiętnik podejrzewał, co może zrobić towarzysz, więc szepnął do niego.
   - Nie rób niczego głupiego, Dominer.
Jednak Olsan puścił to mimo uszu.
   - Oni są niewinni, panie! Nie możesz ich zabić.
   Treyk wydawał się przez moment zupełnie zbity z tropu. Chyba po raz pierwszy w jego życiu zdarzyło się, żeby podwładny kwestionował jego polecenie. Kiedy zorientował się, jak głupio musi wyglądać z otwartymi ustami, zamknął je. Mimo wszystko dowódca zachował spokój.
   - Podejdź tu Dominer- powiedział najłagodniej jak umiał.
   Olsan, drżąc na całym ciele powędrował do dowódcy, a ten poprowadził go wzdłuż szeregu.
   - Popatrz na tę kobietę- powiedział Treyk, wskazując nadal łkającą staruszkę.- Podziwiam jej odwagę. Jej stara, bezbronna, a ja mam cały oddział, ale jej to nie obchodziło! Ale wiesz co?
   Wyjął miecz i wbił go kobiecie w pierś.
   - Lepiej by dla niej było, gdyby tego nie zrobiła- Dokończył spokojnie.
W szeregu zagrzmiało. Znajdujący się najbliżej rzucili się ku umierającej kobiecinie. Po wielu policzkach spłynęły łzy.
   Treyk podszedł do oniemiałego Olsana, chwycił go za ramiona i potrząsnął mocno.
   - Rozumiesz aluzję?
W tym momencie Robert zauważył coś, czego nie widział nikt inny. W tylnej części napierśnika Treyka odbijał się rozmazany kształt, przypominający ludzką sylwetkę. Wszystko to nie byłoby niczym szczególnie dziwnym, gdyby nie to, że w odległości dwudziestu stóp nie było nikogo. Odbicie stawało się coraz większe, jakby dziwna postać zbliżała się do pleców dowódcy.
   Robert chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle, a zresztą co miałby krzyknąć? Całe jego ciało było jakby sparaliżowane. Stał więc, nerwowo oddychając i wpatrywał się w napierśnik. Kształt zajmował już prawie całą powierzchnię pancerza.
   Zjawisko stało się na tyle widoczne, że pozostali także zaczęli je dostrzegać, Szturchali swoich sąsiadów i pokazywali je palcami.
   Odbicie lekko się zniekształciło, gdy postać wykonała ruch... Na szyi dowódcy pojawił się czerwony kwiat, który spłynął na jego posrebrzany napierśnik. Treyk zacharkał, jego dłonie puściły ramiona podwładnego i ciało mężczyzny, który od zawsze napawał Roberta strachem, upadło na ziemię.
   Całą wieś ogarnęła panika, nieważne czy człowiek nosił na sobie pancerz Tiberu, czy zwykłą lnianą koszulę, teraz wszyscy zjednoczyli się w jednym pragnieniu, żeby znaleźć się jak najdalej stąd. Robert także spróbował pobiec, jednak okazało się, że cała jego noga jest zdrętwiała. Zarył kolanami w ziemię, boleśnie je obcierając. Ktoś z biegnących, uderzył go kolanem w potylicę...

1 komentarz:

  1. Super ^^
    Zapraszam do mnie ♥ http://kapciowe-rozkminki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń