poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Historia kusznika- część III

Eweryta

   -Wstawaj- syknął ktoś, szturchając go w żebra.
   Robert uchylił powieki i zobaczył wartownika na tle bezchmurnego nieba, który starał się go obudził kopiąc szpicem żołnierskiego buta.
   - Treyk kazał cię obudzić- wyjaśnił strażnik, kiedy Saibden zaprotestował, widząc że cały oddział jeszcze śpi.
    Drżąc z zimna, wstał z posłania rozłożonego obok ledwo jeszcze żarzącego się ogniska. Jego towarzysze leżeli wokół popiołów i zwęglonych drew. Pastwisko pod lasem wyglądało zupełnie inaczej niż w nocy. Było zamglone, ale nie na tyle, aby całkowicie przesłonić wysokie drzewa i niedalekie domy spośród których chłop wyprowadzał właśnie parę łaciatych krów na błonie przed wioską.
Z przyzwyczajenia chciał włożyć na siebie swój żołnierski wams, ale natychmiast przypomniał sobie, że nie może się pokazać w Ewerycie z herbem Tiberu na piersi. Ubrał na siebie parciany wór z kapturem i otworami na głowę oraz ręce, po czym szybko zebrał swoje rzeczy i kiedy reszta oddziału była budzona przez wartę, gdyż Treyk zrezygnował z grania pobudki, wyruszył w drogę.
Opuszczając polanę rozejrzał się po iglastym lesie, próbując przebić wzrokiem mgłę w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Ruszył więc ubitym gościńcem, nie pozbywszy się wszelkich obaw, ale pocieszając się tym, że tutejszy teren jest raczej płaski, a podszycie puszczy niezbyt gęste, co nie sprzyjało robieniu zasadzek i ukrywaniu się.
   Do Eweryty dotarł kiedy już zmierzchało. Przynajmniej myślał, ze to już cel wędrówki, bo drogę zagradzała mu kończona właśnie przez kilkudziesięciu mężczyzn barykada z pali, beczek, skrzyń i innych rupieci. Kiedy budowniczowie zobaczyli Roberta, zaprzestali pracy i przywołali do siebie. Pytania o pochodzenie padły natychmiast, a Robert, prosząc bogów o zimną krew, powiedział wymyślone po drodze kłamstwo:
   - Pochodzę z Vanderlich- wyjaśnił- Pokutuję za grzechy pielgrzymką
   - I nosisz przy pasie miecz, co?- spytał z przekąsem jeden z mężczyzn, przerzucając trzymany w ręku młotek do drugiej ręki..
   - Gościńce nie są bezpieczne- wyjaśnił Robert i nerwowo przygryzł wewnętrzną stronę policzka.- A szczególnie tutaj, zresztą chyba dlatego budujecie tę barykadę, nie?
   - Jeśli ktoś tu jest niebezpieczny to my- zaśmiał się chłopak w wieku dwudziestu paru lat.- Przygotowujemy niespodziankę dla żołnierzy z Davenhall.
   - Wstrzymaj mordę, Mortens!- warknął jeden z pozostałych mężczyzn, patrząc podejrzliwie na przybysza.- Idź dokąd zmierzasz pielgrzymie, jeden z nas odprowadzi cię do wioski po drugiej stronie rzeki. 
   - Już za późno- zaprotestował Robert.- Mam obolałe stopy.
   Budowniczy westchnął.
   - Mortens, dopilnuj, żeby trafił do gospody.
   Mężczyzna nazwany Mortensem wpuścił go za barykadę.
   Po obu stronach drogi prowadzącej do mostu na rzece granicznej wybudowano rzędy bielonych wapnem chat, za którymi znajdowały się małe ogródki warzywne i poletka, które w trakcie lata musiały porastać zboża. Ta polana to dzieło rąk ludzkich- uświadomił sobie Robert. Kiedyś musiał tu róść taki sam las jak wszędzie,.
   - Nie jesteś chłopem, prawda?- Spytał Robert swojego przewodnika
   - Nie jestem. Już nie.
   - Walczycie za Musterville`ów?
   - Walczymy za samych siebie- stwierdził ze śmiechem Mortens.- Naprawdę myślisz, że kogoś poza paroma upadłymi szlachetkami obchodzi kto zasiada na tronie Tiberu? Walczę, tak jak większość naszych ludzi, bo to lepszy sposób na życie niż orka.
   Odprowadził go do gospody, która nie wyróżniała się spośród chat niczym więcej niż większym rozmiarem i szyldem zawieszonym nad drzwiami, który przedstawiał łucznika wypuszczającego strzałę nad napisem: "Pod elfim strzelcem".
   W środku czekała na niego niemal pusta sala o nieregularnym kształcie. Przy stołach ustawionych po jednej stronie pomieszczenia, tak aby zostawić pusty jak na razie parkiet, siedziało jedynie paru starszych mężczyzn, którym niezbyt wprawny skrzypek przygrywał melancholijną piosnkę o nieszczęśliwej, młodzieńczej miłości. Za dębowym szynkwasem stała otyła kobieta. Robert zamówił piwo i kawałek udźca z cielaka, który właśnie piekł się nabity na rożen w kominku między półkami z beczkowanym winem i piwem znajdującymi się za plecami karczmarki.
   Usiadł przy pustym stole i zatopił zęby w gorącym mięsie, które było lekko niedoprawione, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Gorzej natomiast przedstawiała się inna sprawa. Przez cały posiłek w głowie tłukło mu się pytanie: jak przekazać Treykowi wiadomość o zasadzce? Z oczywistych powodów nie mógł tak po prostu opuścić wioski głównym traktem, a wysłanie listu gołębiem też nie było możliwe.
   Z każdą chwilą karczma zapełniała się nowymi gośćmi, którzy po całodziennej pracy na polu lub lesie przychodzili się zabawić. Młodsi ruszyli do tańca, kiedy tylko skrzypek zamienił smętne brzmienie swego instrumentu na skoczną melodię, a starsi zabawiali się rozmową przy stołach. Także Robert szybko znalazł towarzystwo w postaci paru silnie zbudowanych mężczyzn.
   - Kim jesteś?- Zapytał wrogo wyglądający na nieco ponad pięćdziesiąt lat brodacz, siedzący naprzeciw i przeżuwający kawał mięsiwa
   - Pielgrzymem.
   - Pielgrzym, który wpieprza pieczeń?
   - I nosi miecz- odparł z uśmiechem, wstając i prezentując pochwę.- Postawię ci piwo i pogadamy normalnie?
   - Chyba czytasz mi w myślach- zaśmiał się brodacz
   - Piwo!- Skinął Robert na karczmarkę i zobaczywszy, że jego kufel także jest pusty, poprawił się.- Dwa!
   - Czym się zajmujesz?- spytał Robert, kiedy karczmarka postawiła przed nimi tackę z pienistym trunkiem.
   - Tutaj możesz tylko pracować w polu lub w lesie, a my na rolników nie wyglądamy, co chłopaki?
   Pozostali mężczyźni zajęci byli oglądaniem co ładniejszych dziewczyn hasających po parkiecie, więc tylko nieznacznie pokiwali głowami i mruknęli potwierdzająco.
   - O co chodzi z tą całą barykadą?- spytał Saibden, próbując pchnąć rozmowę na właściwe temat.
   - Ty chyba żyjesz w innym świecie. Do puszczy przybyli żołnierze, będą walczyć z partyzantami. Zresztą musiałeś ich minąć po drodze.
   - Szedłem inną trasą- skłamał naprędce.- Po której stronie wy się opowiecie?
   - My? Po żadnej! To nie nasza wojna.
   - To jest wasza wojna, czy tego chcesz czy nie. Partyzanci będą się bronić właśnie tutaj, więc pytam, kogo poprzecie?
   - Odpierdol się, co? Nie staniemy po żadnej stronie, będziemy siedzieć w chatach i czekać aż ten cały rozpierdzielnik się skończy. Naprawdę nie robi mi różnicy komu mamy oddawać plony. Rozejrzyj się, wszyscy tu wiedzą o bitwie, a i tak chleją i tańczą. Czy tak wyglądają przygotowania do bitwy?
   Robert pokręcił głową.
   - No właśnie- mruknął, grzebiąc wielkim palcem w oku.- Teraz moja kolej na pytania. Co słychać w wielkim świecie?
   - Król Estargard II za parę tygodni odwiedzi Belzonnę. Poza tym, krowy dają mleko, kury jajka, a ludzie mordują się, gwałcą i okradają nawzajem. Słowem, życie toczy się normalnymi drogami.
   Brodacz pokręcił głową
   - To już nie potrwa za długo- przepowiedział poważnym tonem.- Wysokie Krainy nie byłyby sobą, gdyby co dwadzieścia lat królowie nie ponapieprzali się między sobą. Na szczęście tu gdzie jesteśmy, wojenna zawierucha nie dociera prawie nigdy. Przeżyłem wystarczająco wiele wojen by ich nie szukać.
   Robert uśmiechnął się ironicznie
   - Drwal i wojna?
   - Najemnik i wojna- warknął.- Walczyłem podczas elfiego powstania, pod Eperfort i Silagillis, więc nie kpij ze mnie, bo to mnie niesamowicie wkurwia.
   Saibden uśmiechnął się przyjaźnie
   - Nie chciałem cię urazić. Co się stało? Najemnicy chyba nie zarabiają najgorzej, w przeciwieństwie do drwali.
   - To zależy od tego czy znajdziesz robotę- zaśmiał się gromko drwal.- Ale w dzisiejszych czasach nawet pastuch z kijem, kiedy powie, że chce walczyć, to znajdzie pracodawcę. Ech... Takie czasy.
   - Nie odpowiedziałeś.
   - Wybacz. Stało się to, przez co mężczyźni zaczyna patrzeć na świat zupełnie inaczej niż przedtem, zakochałem się, spłodziłem syna. Siłą rzeczy musiałem się ustatkować, nie mogłem pozwolić, żeby coś mi się stało, a moja rodzina klęczała przed modlitewniami i prosiła o florinta.
   - Nie myślałeś o przeprowadzce?
   - Na początku tak- przyznał były najemnik, kiwając brodą od czego zatrzęsła się jego broda- ale z begiem czasu zrozumiałem, ze mam tu wszystko czego mi potrzeba: pracę, tych których kocham, przyjaciół i do wódki i do bitki. powiedz mi pielgrzymie, czego człowiek może chcieć więcej?
   Robert wzruszył ramionami i podziękował brodaczowi za rozmowę. Nie zamierzał wypytywać jednej osoby, nie chcąc wzbudzić podejrzeń, kiedy więc spostrzegł stojącą w kącie brzydką, pryszczatą i będącą dość przy kości dziewczynę patrzącą zazdrosnym okiem na hulające pośrodku pomieszczenia pary, w głowie powstał mu pewien plan. Nie był on szczególnie etyczny, ale Robert nie miał teraz ani czasu, ani chęci by to roztrząsać. Wieśniaczka miała na sobie czerwoną koszulę i czarną spódnicę z wyszytymi na niej różami, których kolczaste łodygi krzyżowały i wiązały się ze sobą. Ramiona okrywała jej duża, biała chusta. Podszedł do dziewczyny, chwycił jej dłoń i złożył na niej pocałunek, a następnie porwał do tańca. Położył rękę na jej grubej kibici i zaczęli razem z pozostałymi parami zataczać szybkie kręgi, energiczniej ruszając przy tym biodrami. Tańczyli w takim tempie, że świat wokół stał się niewyraźną barwną plamą. Dziewka po początkowym zdumieniu uśmiechnęła się, a jej ciało stawało się coraz bardziej rozluźnione. Robert starał się patrzeć na jej brzydką twarz jak najrzadziej, ale zobaczył, że dziewczyna ma ładny uśmiech. 
   Tańce trwały do późna, a Robert i jego partnerka nie opuścili żadnej melodii. Wyprowadził ją z karczmy na zewnątrz. Noc była chłodna, a niebo pełne gwiazd, które jednak co chwila przesłaniały ciemne obłoki maszerujące niczym pojedyncze oddziały żołnierzy na łące pełnej jaskrawych kwiatów. Pod barykadą paru partyzantów rozpaliło ognisko i rozsiadło się wokół niego, pykając fajki i rozmawiając. W ogóle nie zwrócili na nich uwagi.
   Dziewczyna pociągnęła go pomiędzy domy. Odchyliła po cichu wrota stodoły i wprowadziła go do pełnego siana wnętrza. Był to piętrowy budynek, w którym na wyższy poziom dostawało się za pomocą drabiny. Dół pełnił również jednocześnie funkcję stajni i kurnika, w boksach stała dwójka koni, a w rogu skonstruowano grzędę, na której spało, siedząc parę kur i kogut. Stanęli pośrodku drewnianego budynku, a dziewka wpiła mu się w usta. Robert odwzajemnił pocałunek, czując przyjemny posmak malin.
   Kiedy ich usta się rozłączyły dziewczyna rzuciła się na siano, pociągając go za sobą. Jej palce zaczęły buszować po jego płaszczu w poszukiwaniu guzików.
   - Dużo macie tu tych partyzantów?- spytał, czując jak drżą jej ręce.
   - Około dwudziestu pięciu- odrzekła pospiesznie dziewka, nie przestając zdejmować zeń ubrania.
   - Wszyscy im pomagacie?
   Dziewczyna zostawiła w spokoju jego płaszcz i spojrzała na niego z wyrzutem swoimi dużymi czarnymi oczyma.
   - Czy to takie ważne? Zajmijmy się sobą.
   - Tak- powiedział Robert, wytrzymując jej spojrzenie.- To dla mnie ważne.
   - Pomaganie to nie jest najlepsze słowo- stwierdziła, gładząc pulchną dłonią po jego piersi.- Musimy to robić.
   - Kogo poprze wieś? Żołnierzy czy partyzantów.
   - Gromada nie poprze nikogo- Jej głos świadczył o pewności tego o czym mówi.- To nie nasza wojna-powtórzyła słowa brodacza z karczmy.
   Pocałowała Roberta w usta i zaczęła rozpinać koszulę. Odprężył się. Wiedział już chyba wszystko co mogło być przydatne Treykowi. Nagle w głowie pojawiła mu się twarz brzydka, pokryta schowanymi za skórą skupiskami białawej wydzieliny twarz dziewczyny. W jednym momencie poczuł obrzydzenie, które potęgował każdy kolejny pocałunek i rozpięty guzik. Chwycił ją za nadgarstki.
   - Nie powinniśmy.
   - Czemu?- spytała cicho ze strachem wyczuwalnym w głosie, a jej twarz zamarła.
   - Jutro mnie tutaj nie będzie. Nie chcę żeby jedyną rzeczą jaka będzie ci o mnie przypominać było dziecko.
   Tak naprawdę miał to w dupie czy spłodzi jej bachora, ale nie miał zamiaru ranić jej mówieniem prawdy. Swoją drogą było to dosyć dziwne.Kamienna twarz dziewki na te słowa rozciągnęła się w uśmiechu
   - Zielarka znajdzie na to sposób- Zapewniła go i oswobodziła, by wrócić do pozbawiania go odzieży.
   Ponownie złapał jej pulchne dłonie i poczuł jak jego palce zapadają się w miękką skórą. Zrzucił ją z siebie. Wygląda na to, że muszę jej powiedzieć prawdę.
   - Nie- powiedział stanowczo z wyraźnym zacięciem na twarzy.- Po prostu tego nie chcę, zrozum.
   Dziewka spojrzała na niego z wyjątkowo tępym i bladą wyrazem twarzy, który po chwili przeszedł bardzo szybką, acz stopniową metamorfozę, zmieniając się w czerwony grymas pełen gniewu, smutku i upokorzenia. Chłopka wybuchnęła płaczem.
   - Kim... Czemu... Ty... Dla...czego- Wyraźnie próbowała coś powiedzieć, ale po wyartykułowaniu jednej sylaby następował spazm, który czynił całość wyjątkowo trudną do zrozumienia. Robert podszedł do niej i siłą ściągnął jej białą, wełnianą chustę. Próbowała odpędzić go od siebie, bijąc go po rękach, ale zbyt słabe ciosy po prostu odbijały się od jego chudych, ale żylastych rąk. Kiedy już miał opuścić stodołę, nie wiedzieć czemu zrobiło mu się jej żal.
   - Przepraszam- wymamrotał.- Musiałem.
Nie odpowiedziała. Robert wzruszył ramionami i zniknął w ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz