czwartek, 11 kwietnia 2013

Historia kusznika- część I


 

 Głupota zabija








   Kurz ulatywał spod ciężkich, żołnierskich butów twardo uderzających o leśną drogę i  osadzał się na liściach zarośli rosnących po obydwu jej stronach. Robert van der Saibden podrapał się po głowie, którą kiedyś pokrywały bujne włosy, teraz krótkie i mocno przetrzebione. Właśnie zdał sobie sprawę, że równy tydzień temu brał udział w bitwie z buntownikami pod Paintrick. Teraz niedobitki zebrały się w okolicach Davenhall, napadając i okradając podróżnych, co odcięło leżący z dala od pozostałych miast gród od dostaw. 
   - Jebańcy- warknął Evgen, patrząc z dołu na Roberta. Choć sam nie był niskim człowiekiem to Saibden zdecydowanie przewyższał każdego w oddziale.
   - Hmm...?
   - Skurwysyny najpierw zrobiły bunt, a teraz uganiamy się za nimi jak pies za suką- powiedział zirytowanym głosem.- Moglibyśmy już wracać do domów, ale oczywiście nasz genialny dowódca zaofiarował się królowi, że rozpędzi tę całą bandę na cztery wiatry. Z resztą obaj są siebie warci. Władca, który jeszcze rok temu był jednym ze szlachciców.
   - Zamknij się, jeśli nie chcesz, żeby ktoś życzliwy podzielił się naszą rozmową z Treykiem. Pamiętasz co się stało z Markiem Hotgensem?
   - Szczerze to nie bardzo.
   - No tak- mruknął Robert, uświadamiając sobie, że Evgen dołączył do oddziału już po całej sprawie.- Mieliśmy w obozie ośmioletniego chłopca, Marka Hotgensa, syna jednej z markietanek. Chłopakowi musiało bardzo się nudzić, więc wpadł kiedyś na pomysł, że wszcznie fałszywy alarm. No i wtedy zaczęła się cała sprawa, nigdy w życiu nie widziałem Treyka tak wpieprzonego. W sumie miał powód, ale czy był wystarczający, żeby chłopakowi uciąć głowę na oczach matki?
   - Ech... Po prostu chciałbym już wrócić do żony. Poślubiłem ją miesiąc przed poborem.
   - Rozumiem... Ale dzięki temu masz żołd, a to lepszy zarobek niż sprzedaż plonów?
   - Nie rozśmieszaj mnie. Może dla ciebie jest odpowiedni, ale jesteś szlachcicem, w dodatku służysz z własnej woli. Zarabiasz zdecydowanie lepiej niż chłop z poboru.
   - Da się zarabiać mniej ode mnie?- zaśmiał się Saibden     
   - Stać!- zawołał ktoś z przodu, i Robert niemal wpadł na mężczyznę przed nim.
   Wychylił się z szeregu i zobaczył, że ziemia po bokach drogi zaczęła gwałtownie się podnosić, tworząc lessowy wąwóz, z którego ścian wystawały nagie korzenie drzew i krzaków rosnących powyżej.
   - Saibden- wezwał dziesiętnika van der Treyk- Weź ludzi swoich oraz Quintona i sprawdźcie prawą stronę. Bjorg, Hasselkant, lewa jest wasza. Mamy już wystarczająco dużo ofiar.
   Poprzednie dwa parowy okazały się być pułapkami buntowników, którzy zasypali ich strzałami i rozpłynęli się w powietrzu, gdy żołnierze wspięli się na ściany jaru. Po drugim razie, jeden z nich, który w przeszłości był łowczym, odnalazł ludzkie ślady. Podążanie za nimi doprowadziło go jednak tylko do mechanizmu- pułapki, którego krótkie, naostrzone paliki wbiły mu się w pierś tuż przed nosem przedzierających się za nim przez podszycie lasu żołdaków. 
   Robert zebrał dwudziestu paru mężczyzn i poprowadził ich górą, przeczesując zarośla. W połowie długości wąwozu usłyszał odgłos ze środka wielkiego, gęstego krzaka. zdjął więc z ramienia kuszę, którą niósł na rzemieniu i ostrożnie zbliżył się do trzęsącego się krzewu, umiejscawiając bełt w rowku broni. Nacisnął spust i pocisk zniknął w zieleni. Gałązki nagle rozstąpiły się i ze środka wyfrunął ogromny gołąb, musnął policzek Roberta skrzydłem, a mężczyzna stracił równowagę i boleśnie uderzył pośladkami o ziemię. 
   Cały jego oddział nadal ryczał ze śmiechu, kiedy on, cały czerwony na twarzy, wstawał, rozmasowując bolące miejsce.
   - Zabierzcie się do roboty- warknął rozdrażniony ich radością.
   Po paru dniach wyszli z lasu na wielką, bezdrzewną łąkę, porośniętą sięgają do kolan trawą, wysokimi ostami i czerwonymi makami. Pośrodku stał duży, drewniany gród, nad którym górował wysoki na sto stóp kasztel postawiony z wielkich pali. Przestąpili przez bramę i ich oczom ukazała się długa droga prowadząca do zamku. Pod różnymi kątami odbiegały od niej mniejsze uliczki, od których bił zmieszany odór człowieczych i zwierzęcych odchodów. Zaciekawieni mieszkańcy wygladali przez okna chaotycznie nawtykanych domostw i glinianek, i zatrzymywali się na ulicy, aby przyjrzeć się przybyszom. Ludzie byli bladzi, a ich skóra miała szary odcień, jak gdyby od dawna nie oglądali już słońca. Chude sylwetki budziły w Robercie niepokój, będąc owocem wyraźnego niedożywienia. Przeszli trasę do drugiego pierścienia palisady, a liczba gapiów nie tylko się nie zmniejszała, ale wręcz przeciwnie, zdawała się rosnąć, jednak stracili ich z oczu, kiedy zatrzasnęły się za nimi wrota drugiego pierścienia palisady. Zatrzymali się w szeregu na placu przed sześciennym kasztelem, z którego wielkich, rzeźbionych wrót wymaszerował niski mężczyzna w średnim wieku odziany w sobolowy płaszcz.
   - Cieszę się, że w końcu jesteś, Treyk.
   - Nie zmieniłeś tu za wiele, Meid- zauważył dowódca rozglądając się wokół.- Cały czas ten twój grodzik nadal kojarzy mi się jedynie ze sporym kurnikiem.
   Obaj zaśmiali się głośno i mocno uścisnęli sobie prawice.
   - Ilu ich przyprowadziłeś?- spytał lord Davenhall
   - Prawie tysiąc- odrzekł z nutą dumy w głosie.- Większość jest z mojego majątku, ale po bitwie musiałem ich trochę dobrać
   - Wszystkich nie pomieszczę we wnętrzu, więc będą musieli rozłożyć się tutaj- stwierdził Meid.- Weź swoich oficerów i zaprowadź ich do bawialni, mam nadzieję, że pamiętasz gdzie jest?
   Treyk kiwnął głowa i odwrócił się do swoich żołnierzy.
   - Na co czekacie? Do roboty!
   Wprowadził ich przez wrota, a Robert przyglądnął się scenie na nich wyrytej. Był to krajobraz puszczy przeciętej w pół szeroką rzeką podmywającą korzenie drzew, które upadały w falującą wodę, uznając jej wyższość. Trochę dalej, z puszczy wyrastało potężne miasto, z panującą nad nim twierdzą. Z całą pewnością nie było to Davenhall.
   Korytarze były szerokie, oświetlone migoczącym blaskiem pochodni, zaś podłogi wyłożone grubymi, podłużnymi dywanami, które z łatwością uginały się pod żołnierskim obuwiem. Wkroczyli do obszernej komnaty z wieloma oknami. Ściany pokryto wyblakłymi arrasami przedstawiającymi historię Engaranda, smoka, który dziś był przedstawiany na godle Tiberu, jak szybuje nad górskimi graniami pokrytymi śniegiem. Środek sali zajmował długi, prostokątny stół, za którego końcami, w specjalnie przygotowanych paleniskach, płonęły ogniska. Nad nimi, w drewnie sufitu, wycięto koła mające służyć jako wywietrzniki. Mimo tego, powietrze w bawialni było gorące i duszne. Treyk zajął miejsce na początku stołu, a Robert usadowił się niedaleko, aby móc podsłuchać rozmowę dowódcy i Meida. Po paru minutach do komnaty wkroczył gospodarz na czele kolumny służących, z których każdy niósł tackę z drewnianym pucharem pełnym grzanego, korzennego wina, znad którego unosiły się delikatne opary. Kiedy lord grodu zasiadł obok Treyka, każdy gość na sali miał już przed sobą czarkę.
   - Czy tu naprawdę wszystko jest z drewna?- jęknął cicho Derwald, siedzący obok Roberta.- Mam nadzieję, że ich dziewki nie są tak sztywne.
   Saibden pociągnął łyk i poczuł jak ciepło wypełnia mu żołądek. Wino było kwaskowate, ale czuć w nim było wyraźną nutę czarnego pieprzu.
   - Hej ty- powiedział Meid, a Robert zakrztusił się, widząc, że wzrok gospodarza spoczął na nim.- Skąd cię mogę znać, co?
   - Nie mam pojęcia, panie- przyznał szczerze zdezorientowany dziesiętnik.
   - Treyk, powiedz mi kto to jest. Mam świetną pamięć do twarzy, a jego na pewno już gdzieś widziałem.
   Treyk podniósł wzrok znad kielicha i pokierował go za palcem niskiego lorda.
   - On? To Robert van der Saibden, ale za cholerę nie mam...- urwał, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.- No tak. Parę lat temu uzurpator co roku wydawał królewskie turnieje, pamiętasz? Van der Saibden to dwukrotny zwycięzca konkursu kuszników. Pracuje dla mnie od wielu lat.
   - Wiedziałem, że go kojarzę!- krzyknął Meid z miną triumfatora, uderzając pięścią w stół.- Powiedz mi van der Saibden, dobrze ci płaci?
   Robert spojrzał na swojego dowódcę, który miażdżył go wzrokiem.
   - Bardzo dobrze- stwierdził ze spokojem.
   - A niech to!- zaklął Meid.- Już miałem nadzieję, że znalazłem kogoś odpowiedniego do nauczenia mojego syna jak polować.
   - Może przejdziemy do bardziej teraźniejszych problemów?-  zaproponował zniecierpliwionym  głosem dowódca.
   - Tak, chyba to już właściwa pora. Sprawa nie wygląda dobrze, Adwin. Partyzanci zajęli większość wsi i odcięli nas od dostaw. Ludzie głodują i już zacząłem racjonować żywność, ale nie starczy na długo. Dodatkowo teraz musimy wyżywić też twoich ludzi, ma. nadzieję, że przyniosłeś ze sobą trochę zapasów?
   - Kurwa- zdenerwował się Treyk.- byłem pewien, że tu dostaniemy wszystko co będzie nam potrzebne! Nie pisałeś o problemach z żywnością!
   - Wtedy jeszcze ich nie było...
   - Więc będziemy musieli odbić wioski- westchnął Treyk- Możliwe, że będę potrzebował więcej ludzi, niż pierwotnie sądziłem. Użycz mi setkę swoich
   - Bogowie świadkiem, że bym to zrobił, gdybym ich miał.
   - W liście pisałeś, że masz trzystu.- Treyk mimo trzęsącego się lekko głosu, starał się artykułować każde słowo bardzo dokładnie, ale Saibden wiedział, że za chwilę eksploduje.- Możesz mi powiedzieć, co żeś do kurwy nędzy zrobił?! 
   - Ja... Myślałem, że dam sobie z tym radę.
   - Ty idioto! Wiedziałeś, że będziemy na miejscu za parę dni, ale oczywiście nie mogłeś przesiedzieć ich na dupie i niczego nie spieprzyć, co?! Możesz, więc łaskawie wyjaśnić po co nas wezwałeś!?  
   Cały stół i służba utkwili wzrok w dwóch mężczyznach, wpatrujących się w siebie z gniewem. W końcu Meid opuścił głowę, nie mogąc znieść pełnego gniewu wzroku Treyka.
   - Nie miałem od was żadnej wiadomości- próbował bronić się lord grodu, ale Saibden wiedział, że już na to za późno.- Zapasy skończą się za dwa dni! Nie miałem wyboru!
   - Ilu ci ich zostało?- spytał nadal wściekły Treyk, ale jego głos świadczył, ze pogodził się już z faktami.
   - Ponad pięćdziesięciu.
   - Kurwa- zaklął dowódca, kręcąc głową, a po chwili rzekł.- Dopóki sytuacja się nie uspokoi, przejmuję władzę nad grodem, jasne?
   Twarz Meida wykrzywił grymas złości.
   - Jak śmie...- zaczął lord, ale Treyk stanowczo wszedł mu w słowo.
   - Naprawdę lepiej dla ciebie będzie jeśli zamkniesz mordę, chyba, że wolisz zagrozić mi swoją liczną armią. Twoja reakcja tylko upewniła mnie, że lepiej będzie jeśli najbliższe dni spędzisz w swojej komnacie.
   - Będę więźniem w moim własnym domu?
   - Bogowie, brońcie mnie od tego!- zawołał dowódca.- Po prostu nie będziesz wychodził ze swojego pokoju! Hmm... No tak- dodał po chwili- jednak będziesz więźniem. Van der Saibden, Hasselkant zaprowadźcie lorda do jego pokoju i przypilnujcie go, aż nie wyślę tam kogoś mniej potrzebnego. Potem macie się tu stawić na odprawie, jasne?
   Robert oraz mężczyzna o płowych włosach i wydatnej szczęce skinęli głowami. Wyprowadzili lorda z sali i zaprowadzili go do jego komnat.
   - Panowie- zaczął Meid, kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi bawialni.- Mogę wam zapłacić o wiele więcej niż ten skurwiel.
   - Przykro mi panie Meid- powiedział Saibden. - Tu nie chodzi o pieniądze. Nawet nie o lojalność wobec Treyka, ale o nasze życie. Ten, jak pan to ujął, skurwiel wydał wyrok śmierci na dziewięciolatka. Wyobraża pan sobie co zrobiłby z dwoma zdrajcami?

5 komentarzy:

  1. No dobra panie pisarz- trochę konstruktywnej krytyki:

    -"fekalia" tu pasują jak... przekleństwo którego użyłeś do Cienie samego

    -zasadzki w wąwozach? Smiercionośne, ale ile tych wąwozów było po drodze, że wystarczyło na 50 ludzi? Poza tym opis poszukiwań napastników jest kulawy. Bardzo.

    -"Rowner został przebity przez zaostrzone drewniane paliki":
    Primo- NAostrzone, drugie primo- żadne tam paliki tylko pale. Paliki to mogą być w zagrodzie, a nie przebijać ludzi na gościńcach

    -"Pewien młodzieniec imieniem Mark postanowił „poprawić” humory swoim towarzyszom i w trakcie marszu zaczął się drzeć: ”Łucznicy w lesie!”. Adwin van der Treyk, który dowodził oddziałem, nie uznał tego za zabawne. Odtąd Mark towarzyszył oddziałowi duchem, gdyż jak powszechnie wiadomo, ciało bez głowy nie może się poruszać."

    Lepiej brzmiałoby: "Jeden z młodszych członków oddziału zdecydował się na drobny dowcip- podczas /postoju/ wszczął alarm. Niestety wbrew jego nadziejom nie spotkał się on z powszechnym śmiechem. Humor poprawił się natomiast, gdy głowa żartownisia wylądowała w pobliskim rowie. Bez-rzecz jasna- towarzystwa reszty ciała."

    -"jako że od wielu dni /mężczyzna/ nie miał /możliwości użycia brzytwy/ [sposobności do ogolenia się]."

    -"Robert uważał, że sam pomysł uderzenia na lojalistów jest głupotą, skoro miejscowi nie dają sobie z nimi rady, to co mają zrobić ludzie z drugiego końca kraju, którzy nie mają pojęcia o tamtejszym terenie? Mieli dwustu pięcdziesięciu ludzi, kiedy opuszczali Belzonnę, a stracili już około jednej piątej sił."- całe zdanie do przerobienia. Dalej- czemu rojaliści (bo zakładam, że oddział wyruszył na polecenie legalnych od niedawna władz, więc nie lojaliści) grasują po jakichś zadupiach i zajmują partyzantką?

    -"Mężczyzna chciał się zaśmiać"- co masz z tym "mężczyzną"? Po prostu "chciało mu się śmiać"

    -"Kiedy po kolejnych trzech dniach wędrówki zobaczyli w końcu Davenhall, prawie wszyscy odetchnęli z ulgą. Druga część [(jaka do cholery druga część! A gdzie pierwsza? To tych 50, którzy zginęli po drodze?)] spodziewała się czegoś więcej niż drewnianego grodu. Dobrzy bogowie, wystarczy parę zapalających [płonących. Chyba, że to jakieś magiczne strzały i zapalają się po osiągnięciu celu.] strzał i zostaną same popioły. Prawdę mówiąc, dziwiło go, że lojaliści do tej pory na to nie wpadli. [wybili w zasadzkach 1/5 oddziału i nie wpadli na pomysł spalenie tego kurnika? Dowódca ma rozdwojenie jaźni?]"

    -"Sztuki były małe" - a może jednak porcje?

    -"- Nie jesteśmy pieprzonymi poborcami podatkowymi- warknął dowódca- nie mam zamiaru ściągać daniny od twoich wieśniaków.

    - To co właśnie jemy, to są nasze ostatki. Lojaliści zajęli wszystkie wsie, nie mamy skąd brać jedzenia. Widziałeś ludzi na ulicach?Tak za niedługo będą wyglądać twoi żołnierze.- Zatoczył podbródkiem szeroki półokrąg, wskazując wszystkich zebranych przy stole,
    a Treyk oparł głowę na ręce i ciężko westchnął.
    "
    Odpowiedź współmierna do pierwszej wypowiedzi. A poza tym, skoro jest tak źle, to dwa prosiaki dla domniemanych poborców (ładny oddział- 200 na obstawę dla poborcy) to chyba jakaś forma łapówki?

    -"-Dobra- uległ w końcu dowódca oddziału- odbijemy farmy i zabezpieczymy.- na te słowa Meid się uśmiechnął, a Treyk, udając że tego nie widzi ciągnął dalej.
    "
    No faktycznie. Jakby ktoś mi truł dupę tyyyyleee czasu, to też bym uległ.

    -"ale jego ucho nadal pozostało czujne." :D

    -"Dopóki sytuacja się nie uspokoi przejmuję to eee... miasto. - Jak śmiesz!- Ryknął- Straże!"

    No tak... "Mam piętnastu ludzi, macie przejebane!"

    -"Treyk był surowy, nie znosił sprzeciwu a prywatnie vam der Saibden uznawał go za kawał skurwysyna, ale jednego o nim nie można było powiedzieć, w przeciwieństwie do Meida nie był idiotą, a ja nie zamierzam służyć głupcom." Nie rozumiem do końca sensu tego zdania. Przeredaguj je

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaostrzone paliki według mnie brzmią całkiem spoko, a wersja z Markiem też o wiele bardziej się podoba i jest śmieszniejsza w oryginale :P
      przesadzasz, najwazniejszy jest ogólny wygląd opowiadania, które btw. jest bardzo ciekawe oraz kreatywność autora i jego zaangażowanie, a czepianie się słówek czy zwrotów jest trochę bez sensu. ;]

      Usuń
  2. Od autora:
    Z częścią się zgadzam natomiast mam zastrzeżenia co do Twoich uwag na temat:
    1. Palików. Naostrzyć możesz narzędzie, a zaostrzyć(nadać mu ostry kształt) palik.
    Co do tego, że bardziej pasują pale, to zupełnie się nie zgadzam. Nie uważam, żeby miało to jakikolwiek wpływ na cokolwiek, zwłaszcza, ze użycie słowa "paliki" jest, w moim odczuciu, znacznie zręczniejsze niż "pal". "Przebijający pal"? Nie jak dla mnie to nie pasuje. Brzmi jakbyś zabijał kogoś taranem :)

    2. "Druga część"- Przeczytaj to jeszcze raz ze zrozumieniem. Choć fakt, że słowo "pozostali" pasowałby tam bardziej.

    3. Ok, masz prawo do własnego zdania, jak dla mnie jest dobrze.

    4."ale jego ucho nadal pozostało czujne."- Uosobienie. Jeżeli aż tak razi to mogę zmienić na "ale dalej skrycie przysłuchiwał się rozmowie" czy coś takiego :)

    5. Zdanie zawiera podwójną negację, która jest dopuszczona w sformułowaniach takich jak "NIGDY NIE chodzę do kina".

    OdpowiedzUsuń
  3. 6. Zapomniałem o tych grasujących partyzantach:) Są oni w tym, a nie innym miejscu, dlatego że nie bardzo mogą sobie pozwolić na otwarty konflikt z armią. Dlaczego akurat na takim "zadupiu"? Ano może po to, żeby trudniej ich było złapać;)

    OdpowiedzUsuń
  4. 58 yr old Senior Editor Fonz Tear, hailing from Mount Albert enjoys watching movies like "Legend of Hell House, The" and Vehicle restoration. Took a trip to Gondwana Rainforests of Australia and drives a C70. kliknij w link teraz

    OdpowiedzUsuń