poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Historia kusznika- część II

 Uwaga: jeśli jeszcze nie przeczytałeś/aś pierwszej części Historii kusznika, poszukaj jej wśród wcześniejszych postów np, poprzez archiwum bloga :)


Szpieg

 

   - Nasze siły musimy skupić na trzech największych wioskach.- Treyk wskazał trzy punkty na mapie rozciągniętej na stole, wokół którego zgromadzili się wszyscy jego oficerowie.- Nie możemy się rozdrabniać na mniejsze oddziały, dlatego Quinton zajmie się Pożogami, a Bjorg pójdzie na Wisielicę. A teraz słuchajcie mnie uważnie.
   Przejechał palcem po szlakach, wpatrując się w twarze przybocznych.
   - Tymi drogami będziecie w stanie ominąć wszelkie wąwozy. Obaj dostaniecie po trzystu piechurów, reszta pójdzie ze mną na Ewerytę. Jakieś pytania?
   Robert chciał się dowiedzieć, czemu to Bjorg i Quinton mają poprowadzić ludzi do szturmu, skoro to on służy Treykowi najdłużej, ale znał dowódcę na tyle dobrze, że wiedział iż zadawanie takich pytań jest bardzo ryzykowne. Dziesiętnikiem został bardzo młodo, bo w wieku dwudziestu lat. Niewątpliwie miał na to wpływ dwukrotny triumf w turnieju kuszniczym. Robert pamiętał, że w tamtych czasach był pewien, że to tylko przystanek w karierze, tymczasem od piętnastu lat tkwi w tym samym miejscu...
   - Świetnie- stwierdził Treyk, widząc, że nikt nie podniósł ręki.- Rozejść się. Van der Saibden, pozwól do mnie na chwilę.
   - Tak, panie?- spytał, świetnie skrywając swoją podrażnioną ambicję.
   - Dla ciebie mam nieco inne zadanie. Zrobisz rekonesans w Ewerycie. Chcę wiedzieć ilu buntowników tam siedzi i czy chłopi im pomogą, jasne?
   Zadanie bardzo zaskoczyło Roberta.
   - Oczywiście, panie.
   Patrzył bez ruchu jak Treyk idzie w kierunku korytarza.
   - Dlaczego?- spytał głośno, gdy dowódca był już przy drzwiach. Treyk momentalnie się odwrócił.
   - Co dlaczego?
   - Dlaczego mam być szpiegiem? Dlaczego to Quinton i Bjorg zostali przybocznymi, a nie ja?!
   Dowódca zmierzył go wzrokiem.
   - No, no, no, tego bym się po tobie nie spodziewał van der Saibden... Służysz mi już od... Piętnastu lat? To wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że mnie się takich pytań nie zadaje. Masz szczęście, ze nie zrobiłeś tego przy innych, ale z racji twojego stażu odpowiem ci czemu nie jesteś przybocznym. Traktujesz swoich podwładnych jak przyjaciół, a to nie jest dobry pomysł. Wydaje ci się, że jestem skurwielem? Może i tak jest, ale przynajmniej wiem, że mało kto ośmieli mi się sprzeciwić, a jeżeli to zrobi, to sprawię, aby była to lekcja dla niego niezapomniana lekcja. Wyraziłem się wystarczająco jasno, Saibden?
   Wszystko to mówił ze spokojem, ale Robert w tonie jego głosu wyczuł groźną wibrację, od której czoło zrosił mu pot. W ogóle nie powinien dać się ponieść emocjom. Co się ze mną dzieje?
   - Oczywiście- powiedział dziesiętnik ze spuszczoną głową, z udawanym zainteresowaniem obserwując dębową podłogę. A kiedy odważył się unieść wzrok, zobaczył, że jego rozmówca naciska już klamkę w drzwiach, tuż przed wyjściem odwrócił jednak głowę.
   - Jeśli naprawdę poważnie myślisz o awansie, to zacznij traktować podwładnych tak jak powinno się ich traktować, a nie jak dama swoje zwierzątko. Tej rozmowy w ogóle nie było, rozumiemy się?
   Pozostawił Roberta sam na sam z jego myślami. Saibden podszedł do okna i przyjrzał się lasowi, jednak tak naprawdę w głowie nadal tłukły mu się wspomnienie rozmowy i refleksja jaka z niej płynęła. Czy naprawdę, żeby dostać to na czym mu zależy, musi stać się taki jak Treyk, którego szczerze nienawidzi? Czy naprawdę jego ludzie uważają go bardziej za kumpla niż dowódcę? Dlaczego ten bydlak nie powiedział mu o tym wcześniej?! Zmarnowal przez to piętnaście lat! A może... Może o tym wspominał, tylko on był za głupi, żeby zrozumieć wtedy jego słowa? "Jeśli musisz wybierać między strachem, a miłością, to zdecyduj się na to pierwsze. Jest znacznie bezpieczniejsze.", tak powiedział mu Treyk parę lat temu, kiedy podczas polowania schronili się w tawernie przed burzą. Ze smutkiem zrozumiał, że te piętnaście lat stracił przez siebie samego. Tuż przed nosem miał człowieka, który całe życie wydawał rozkazy innym, wystarczyło tylko brać z niego przykład... Przykład? Przykład z Treyka? Zadrżał lekko, kiedy zrozumiał jak daleko potoczyły się jego myśli. Stwierdził, ze ta jedna rozmowa bardzo zmieniła jego postrzeganie osoby dowódcy. Nienawiść i strach nie były już uczuciami przewodnim, teraz przede wszystkim odczuwał szacunek. Adwin van der Treyk odkąd Robert go znał, był opryskliwy, stanowczy i często okrutny, ale w końcu dzięki tej rozmowie zrozumiał, że tak naprawdę nie odkrył kim on jest naprawdę. Wszystko co robił, robił, żeby zdobyć posłuch wśród podwładnych i bez cienia wątpliwości wychodziło mu to wspaniale. Być może on naprawdę jest inny, a to tylko jego maska? Może dla władzy poświęcił siebie i swoje idee? Stworzył siebie na nowo, wyrzekając się starego Adwina? Robert parsknął śmiechem. Jego interpretacje zaszły stanowczo za daleko, jeszcze moment i zacząłby wyobrażać sobie jak Treyk w wolnych chwilach bawi się z kociętami. Jednak po minucie, dwóch, refleksje wróciły. Czy naprawdę chcę się stać nim? Wyobraził sobie jak to on prowadzi tysiąc osób na odsiecz Davenhall. Spodobał mu się ten obraz. Treykowi podano to wszystko na tacy, wysoko urodzony, z wpływowym ojcem... Nie. Nie stanę się Treykiem. Jeśli mu dorównam, będę kimś więcej.


***

   - I wtedy zza krzaków wyskoszył biały jeleń!- Łysy wojak energicznie gestykulował, ledwie utrzymując się na nogach i patrzył oszołomionym alkoholem wzrokiem na twarze równie podpitych towarzyszy siedzących wokół ogniska. Pomiędzy mężczyznami walały się puste butelki po winie
   - Oszywiście natychmiast posłaem strzałę. Dostał w szebra, tusz obok serca! Ale że bydlę było silne to uciekło w las. To co miaem robić, jak nie ruszyć za nim? Pospieszyłem konia i... I już zasząłem zbliszac się do zwieszyny, kiedy zza krzaków wypadło stado wilków i rozszarpalo mojego jelonka...
   Łysielec opadł ciężko na ziemię, dotknął opuszkami palców ust i zachlipał.
   - Mój biedny, biały jelonek...
   Reszta oddziału bezlitośnie ryknęła śmiechem.
   - I pewnie jeszcze tamtego dnia byłeś trzeźwy jak niemowlę, co?- Zaśmiał się Robert, który właśnie wyłonił się z dymu rozsianego przez liczne ogniska rozstawione na placu przed kasztelem. Uśmiech jednak szybko spełzł z jego twarzy, kiedy uświadomił sobie, jak trudna czeka go teraz rozmowa.
   - Gdzie Olsan?- spytał, widząc, że brakuje rudego żołnierza. Wolal to powiedziec przy wszystkich, żeby nie przechodzić przez to po raz drugi.
   - W bib... Ilbiot... Bilbote...- ledwo utrzymujący swoja łysą głowę w pionie wojak miał wyraźne kłopoty z wypowiadaniem słów.
   - W bibliotece?
   Mężczyzna kiwnął głowa tak gwałtownie, ze nie starczyło mu już sił na zatrzymanie jej, na wskutek czego całe ciało poleciało wprzód i oparło się na gruncie na bezwłosej głowie. Pozostali zarechotali, a ich śmiech dwukrotnie przybrał na sile, gdy okazało się, że łysy zasnął.
   - Wszystko w porządku- powiedział Robert, ocierając łże spod oka.- Ale co Olsan robi w bibliotece?
   - Szecież widziałeś jak zosał trafiony szałą w wąwosie.
   - Trafiony to za dużo powiedziane, ledwie rozcięła mu przedramię.
   - Ale on ubzdurał sobie, sze łokieć w lefo i dosałby w serce 
   - No i co? Co to ma wszystko wspólnego z biblioteką?
   - To... Sze teraz uwasza, sze bogowie uratowali mu szycie...
   Robert parsknął śmiechem. O jedynych przypadkach uratowania człowieka przez boga czytał jedynie w Świętoksięgu, kiedy nie miał jeszcze piętnastu lat. Od tamtego czasu minęło już jednak ponad dwadzieścia wiosen i płomień jego dziecięcej wiary już dawno się wypalił, pozostawiając ledwie żarzące się jeszcze węgielki. Jeśli będę to odwlekał w nieskończoność to nigdy tego nie zrobię.
   - Panowie- zaczął stanowczo i głośno. Odkrył, że jego gardło jest całkiem suche. 
   - Panowie, musimy zdecydowanie zmienić nasze obyczaje. Boję się, że dłużej nie może być tak jak jest. Nie mogę być jednocześnie waszym kumplem do piwa i liderem.
   - Ale szemu?- zaprotestował Derwald.- Szy hiedykolwiek, htoś z nas cie nie posłuchał?
   - Nie o to chodzi Derwald. Właśnie dowiedziałem się, że zmarnowałem kilkanaście lat, bo nie potrafiłem być taki jak Treyk. Po prostu chciałbym, żebyście mieli przy nim większy dystans do mnie.
   - Chyba nie rozumiem...
   - Przy Treyku mogę być dla was ostry, znacznie ostrzejszy niż zwykle, ale nie chcialbym, żeby to wpłynęło na nasze relacje. 
   - Aha, szyli chcesz nami pomiatać i nadal się z nami szyjaźnić, tak?
   Robert chciał zaprzeczyć, ale nagle uświadomił sobie, że Derwald ma rację.
   - To tak jakbyś chciał posuwaś dziewszynę, nie ryzychując zrobienia jej bękarta- ciągnął dalej przyjaciel.- Wiesz jak to wygląda? To wygląda tak, jakbyś cenił pozycję bardziej nisz kumpli. Proszę bardzo, droga wolna.
   - Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć- zirytował się Robert.- To ja jestem twoim przełożonym, a nie odwrotnie. Lepiej o tym nie zapominaj.
   Kiedy tylko zobaczył twarz Derwalda, od razu wiedział, że popełnił błąd. Towarzysz miał może problemy z wyraźnym mówieniem, ale nie był na tyle pijany, żeby nie zrozumieć tych słów.
   - Nie chcesz, szebysmy traktowali cię jak szyjaciela? Nie ma problemu, ale po tym co teraz powiedziałeś, nie będę cię nawet szanować.
   Robert spojrzał po reszcie żołnierzy i z rozczarowaniem stwierdził, że ci, którzy nie są jeszcze tak pijani, aby nie rozumieć słów, zgadzają się z Derwaldem. Poczuł jakby ktoś położył na jego sercu wilki kamień. Być może powinien był po prostu wstać i odejść się uspokoić, ale nagle zawładnęły nim emocje zbyt silne, by zdołał je pohamować.
   - Pieprzy mnie to, co o mnie myślisz!- krzyknął, a wszyscy, którzy tylko mogli przebić dym spojrzeniem, wbili w niego wzrok.
   - I bardzo dobsze! 
   Niewiele by brakowało, a rzuciłby się na Derwalda, ale powstrzymał się, wiedząc, że byłaby to jego największa porażka jako oficera. Zamiast tego zerwał się na nogi, splunął gniewnie w roztańczone płomienie i zniknął w dymie, a po chwili w obozie ponownie zagościł gwar. Łysy żołnierz, który przespał całą kłótnię, podniósł swoje uwalone ziemią czoło.
   - Czy opowiadałem wam juz jak prawie upolowałem białego jelenia? 
  





Od czasu przejęcia władzy w Davenhall przez Adwina van der Treyka, Meid został zamknięty w swojej komnacie.
Pierwszy dzień nowy lord poświęcił na rozeznanie się w sytuacji miasta. Okazało się, że mieszkańcy nie buntowali się na wieść o puczu, ale też nie wiwatowali. Oni w ogóle nie okazali żadnych emocji. Trudno im się dziwić- pomyślał Robert, patrząc na ludzi bardziej przypominających szkielety. Bladosina skóra przylegała do kości, sprawiając wrażenie niemal przeźroczystej nawet u młodych. Ich włosy były płowe i matowe, a paznokcie przypominały szpony. Muszą mysleć tylko o jedzeniu. Tego samego dnia doszło do makabrycznego aktu kanibalizmu, którego ofiarą padła starsza kobieta. To zmusiło Treyka do wydzielenia części jedzenia przeznaczonego dla wojsk, jednak nie było to najlepsze posunięcie. Przy rozdawaniu porcji doszło do zamieszek, które zakończyły się paroma trupami. Dopiero to powstrzymało tłum od dalszych walk. Treyk stwierdził, że w tej sytuacji nie mają prawa marnować niczego i pozwolił chętnym na zjedzenie zabitych. Być może była to decyzja racjonalna ,ale
Przełożony van der Saibdena sprawdził także ilość żywności w magazynach. Robert jeszcze długo potem pamiętał jak miotał przekleństwa, które niosły się po cały zamku. To co powiedział Illidor okazało się faktem, zapasów starczy im na jakiś tydzień, potem zacznie się polowanie na szczury, psy i koty. Następnie pod nóż pójdą konie. Do takich polowań już dochodziło w dolnej części grodu, dlatego zwierzęta mogły czuc się bezpiecznie jedynie w okolicach kasztelu. Na nieszczęście dla miasta, lasy wokół nie oferowały zbyt dużej liczby owoców, a nawet jeśli by tak było, to trudno sobie wyobrazić wyżywienie miasta jagodami, grzybami czy dzikimi jabłkami. Treyk po naradzie z oficerami zdecydował, że jeśli chcą zapobiec buntowi w mieście to muszą odzyskać wioski. 
Następnego dnia na placu przed drewnianym zamkiem stała już grupa stu pięćdziesięciu piechurów z van der Treykiem na czele. Adwin był typem dowódcy, który zawsze wyruszał ze swoimi ludźmi. Na pewno jednak nie robił tego po to, aby zdobyć ich sympatię, raczej uważał, że nikt nie jest w stanie lepiej poradzić sobie z oddziałem niż on sam. Wśród gotowych do wyprawy był także van der Saibden. Pozostała pięćdziesiątka zostawała w mieście jako garnizon. Jak dla Roberta była to liczba absurdalnie mała, gdyż samo Davenhall liczyło ponad tysiąc mieszkańców, jednak dobrze rozumiał, że ryzyko jest w tej sytuacji niezbędne.
Kiedy wyszli na tereny miejskie, zobaczyli, że ludzie utworzyli szpaler przez całą długość ulicy. Nie mówili nic, ale ich wzrok zdradził Robertowi wszystko. Było to spojrzenie osób wygłodzonych, w niektórych źrenicach czaiło się szaleństwo. I wtedy zrozumiał, co się stanie jeśli im się nie uda.
Pod bramami grodu podzielili się na pododdziały, które wyruszyły w różnych kierunkach. Robertowi przypadło towarzyszyć Treykowi w wyprawie do największej wsi w okolicy, położonej nie wiadomo czemu, w głębi puszczy. W czasie pierwszego dnia minęli parę wiosek, ale nie zastali w nich nikogo poza wieśniakami. Dowódca zostawił paru mężczyzn, aby zebrali plony i wyruszyli do Davenhall, a następnie ich dogonili. 
Kiedy rozbili obóz pod jedną z takich właśnie osad, Treyk przywołał go do siebie.
- Mam dla ciebie zadanie van der Saibden- oznajmił, gdy ten zbliżył się do niego- Pójdziesz do Eweryty i rozejrzysz się tam za rojalistami.
-Eweryty, panie?
-To ta duża wieś w puszczy- wyjaśnił ze zniecierpliwieniem dowódca.- Pójdziesz, udając wędrowca i zatrzymasz się prosząc o przyjęcie. Będziemy czekac niecały dzień drogi stamtąd.- Skinął na swojego giermka, który wręczył Robertowi mały tobołek.
-Tu masz wszystko co będzie ci potrzebne- powiedział Treyk- ubranie i trochę jedzenia. Wyruszysz jutro rano.
-Czemu ja, panie?
-Saibden- powiedział Treyk z niepokojącym uśmiechem- Służysz pode mną tyle lat, że powinieneś wiedzieć, że mi nie zadaje się takich pytań.
- Przepraszam, panie.- Dowódca skinąl głowa i odszedł. Robert przysiadł przy ognisku razem z innymi.
-Czego chciał ten skurwiel?- spytał się Derwald   
- Mam pójść do Eweryty i zobaczyć czy są tam rojaliści.
- Do reszty go pojebało?- zagrzmiał jeden z towarzyszy Roberta i natychmiast rozejrzał się, czy nie doszło to do uszu Arwina.- Przecież jesteś dziesiętnikiem.
- Widocznie mam jakieś wybitne uzdolnienia w tym zakresie- zakpił van der Saibden.
- A ja uważam, że skoro Treyk kazał ci iść to powinieneś to zrobić.- Wtrącił się milczący dotąd Olsan- Jego władza pochodzi od bogów.- Wszyscy przy ognisku parsknęli śmiechem. Olsan podczas jednego z ataków został trafiony strzałą, co prawda rana nie była poważna, ale uparł się, że życie uratowali mu bogowie. Kiedy przybyli do Davenhall, przesiedział cały dzień w zamkowej bibliotece, czytając o Świętej Trójcy.
- Gdyby kazał ci wsadzić sobie dzidę w dupę, też byś go posłuchał?- Zaśmiał się Derwald. 
- Wsadzenie jej samemu sobie może być trochę problematyczne!- Zachichotał ktoś inny
Olsan milczał przez chwilę, obgryzając kostkę i wrzucając ją w płomienie.
-Bogowie przewidzieli, że będą tacy jak wy- oznajmił- zapisali to w swoich świętych księgach.- Jego wypowiedź wzbudziła nową falę wesołości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz